20 lut 2013

No to dupa.

Wszystkie te marzenia o USA, fajnym życiu, gadkach szmatkach i innych cudach właśnie poszły się  p. 
Chociaż nie, "marzenia o stanach" brzmi dziecinnie, bo pewnie połowa osób w moim wieku chce tam wyjechać. A druga połowa chce ale się nie przyznaje.
Poza tym to nie do końca oddaję moją hierarchie wartości. Na początku chciałam się tylko wynieść w cholerę od K.M.(czyli Kochana Mamusia.) Jeszcze trochę tu pomieszkam i to będzie koniec mojego zdrowia psychicznego. Przeprowadzka do większego miasta, gdzie teoretycznie łatwiej mi będzie znaleźć pracę. Jakoś to będzie no nie? Jakoś. To właśnie stało między dniem obecnym a moja świetlaną przyszłością. Pojawiły się wreszcie jakieś plany, ale one właśnie dały w łeb. No to witamy w prawdziwym życiu.

Postaram się nie poddawać, nawet jeżeli czeka mnie perspektywa z K.M. jeszcze przez parę lat. Sama w to nie wierzę ale co tam. Czas na plan B, i look on the bright side. W końcu nikt mi za parę lat nie wymówi że zapłacił mi za studia. Poza tym, kiedy osiągnę dno, nie będę miała już nic do stracenia i może w końcu zaryzykuję.

Nawet jeśli uda mi się kiedyś wyrwać od tego wszystkiego, to i tak zostanie tylko parę dni urlopu od pracy na jakimś stanowisku za biurkiem, albo za ladą w Biedronce. Kto wie co gorsze. Będę znudzoną 30stką, która da sobie siana z marzeniami, i na krótki urlop nie wyjedzie nigdzie, albo do Egiptu leżeć plackiem na plaży dla turystów.  Poza tym K.M.zawsze będzie się czaić i psuć mi życie. 


Widziałam zbyt wiele ludzi którzy tak skończyli. Zawsze zastanawiałam się co ich do tego skłoniło. Czy w pewnym momencie zrezygnowali, czy po prostu nie starali się o nic? A ja się naczytałam blogów podróżniczych, i chciałam wierzyć że dostanę szansę od losu. 

Co dołuje najbardziej, to ta bezsilność. Nie chcę mi się przygotowywać do matury. I po co było tyle tych rozszerzonych przedmiotów, tyle zachodu. Na polibudę na tym zadupiu i tak się dostanę. A potem zmarnuję podobno najlepszy okres w życiu człowieka. Żyć nie umierać.