1 wrz 2011

Wieże których nie ma.

Mała dziewczynka bawi się lalkami. Siedzi na podłodze, i cicho mruczy pod nosem, prowadząc niby-rozmowę z  dwoma niczego nie świadomymi kawałkami plastiku. Gdzieś w tle chodzi telewizor, kobieta w eleganckim stroju stanowczym i chłodnym głosem, bez zająknięcia referuje ostanie wiadomości. Równocześnie widać migawki z jakiegoś miejsca. To chyba miasto, bo oczom dziewczynki ukazują się wysokie budynki, całe z błyszczącego szkła i metalu. Nagle obraz zmienia się, to co z początku wyglądało idyllicznie, nagle staję się horrorem. Film jest niskiej jakości, wszystko niewyraźne i trzęsie się, jakby ktoś kręcił go, bardzo szybko biegnąc. Słychać rozpaczliwe krzyki, piski podszyte strachem i zdziwieniem. Ujęcie zmienia się, pokazując panoramę miasta z wszechobecnymi czarnymi wieżami. Jedna z nich przesłonięta jest szarym dymem, który wydobywa się z boku budowli. Mała dziewczynka ogląda wiadomości jeszcze przez chwilę, a potem z powrotem zajmuje się swoimi lalkami. Z powrotem się uśmiecha. Nie widzi, jak szary, błyszczący kolos drży w posadach, a potem upada jak domek z kart, zabierając ze sobą tysiące istnień.

Dziesięć lat temu byłam tylko dzieckiem. Wystarczająco dużym, żeby zrozumieć że dużo ludzi zginęło, i że takie ataki nie dzieją się często; ale zbyt małym żeby poczuć empatię. A teraz? No cóż, prawda jest taka, że bardzo ciężko jest mi zrozumieć co tak naprawdę czuli nowojorczycy tamtego dnia, a może nawet wiele dni po ataku. Takie czasy...Patrzę w telewizor, i zagryzając kanapkę słucham, jak ktoś umarł tu, a ktoś tam. Nie, nie jestem przecież taka straszna. Staram się wczuć w rolę kogoś, kto stracił rodzinę w bombardowaniu, ale nic z tego. Nie potrafię. Po cichu wstydzę się dalej, bo czuję, że choć wszyscy których znam zareagowali by podobnie, to wcale mnie to nie usprawiedliwia.

Mój punkt widzenia zmienił się, kiedy przeczytałam książkę autorstwa Kamili Sławińskiej- przewodnik niepraktyczny po Nowym Jorku. W ciekawy, a jednocześnie realistyczny sposób autorka opisuje wrażenia z tego pamiętnego dnia, kiedy to Miasto zmieniło się, aby już nigdy nie być takie jak przedtem. Pisze między innymi o dziesiątkach karetek, które wyjeżdżały ze szpitali, ale nigdy nie wracały z rannymi. Podkreśla, że istotne dla zrozumienia sytuacji jest fakt, iż Bliźniacze Wieże były widoczne z wielu miejsc w mieście, więc wiele osób mogło zobaczyć atak. I że prawie każdy na Manhattanie miał bliskiego, kolegę, sąsiada lub kolegę kolegi który pracował w WTC. Każdy więc czuł się w bardzo mocny sposób dotknięty katastrofą.

Z przed dziesięciu lat pamiętam jeszcze, że jakiś czas po katastrofie w mieście ustawiono pomnik. Monument stanął gdzieś poza centrum, w miejscu raczej rzadko odwiedzanym. Każdy miał przy sobie świeczkę, do której przylepialiśmy nazwiska ofiar. Nie pamiętam kogo miałam. Dzisiaj pewnie zainteresowałabym się tą osobą, jego rodziną. A tak..świeczki postały jakieś dwa tygodnie, a potem ktoś je posprzątał. Tylko pomnik nadal stoi.. Ciekawe tylko, kto o nim pamięta.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skargi i zażalenia, ewentualnie pochwały i wskazówki- piszcie co chcecie, papier przyjmie wszystko.(Spamu nicht!!!) Za każdy komentarz uprzejmie dziękuję :)