21 wrz 2011

Rodzynki w cieście.

Zaskoczono mnie dzisiaj- na szczęście bardzo pozytywnie. Ja tu sobie siedzę przy książkach, gdy nagle zostaję wręcz wyrwana z ponurej rzeczywistości funkcji liniowych, i wciągnięta do wymiaru alternatywnego. Po prostu, moją uwagę przykuwa radio, nastawione na moja ulubiona stację- Trójkę oczywiście. I co robię? Okazuje matematyce szczyt ignorancji, i odpowiadam na radiowe zaproszenie. Właśnie emitują reportaż. To jedna z moich ulubionych audycji- może dlatego że zawsze wybierają szalenie ciekawe, a jednak trochę niszowe tematy. 

Początek przegapiłam, wiec na początku wsłuchuję się, próbując wybadać o co w tym chodzi. Starsza pani-  wydedukowałam - opowiada jak zaczęła się jej przygoda z autografami. Pierwszy list z prośbą o podpis wysłała na prośbę córki. Adresat- Pankracy (z jakiejś bajki podobno, ale chyba nie mojej) niestety nie odpisał. Pomimo niepowodzenia, bohaterka  reportażu nie podała się, co okazało się całkiem słusznym posunięciem.

Wkrótce została szczęśliwą posiadaczką parafek miedzy innymi: Marleny Dietrich, Ks.Jana Twardowskiego czy nawet Jana Pawła II, a jej przygoda trwa do dzisiaj. W tym momencie mózg zarzucił mnie masą stereotypów. Większość z nich (jeśli nie wszystkie ) są niesłuszne, ale jednak pomyślałam że: 
  • pierwsze primo, ta Pani jest pewnie jakąś bogatą kobietą, zna wiele wpływowych osób, i siedzi na pieniądzach, no bo kto, przy zdrowych zmysłach, uzyskałby autografy od tylu znanych osób, i to jeszcze z zagranicy. Przecież to były czasy PRL-u. Co prawda, urodziłam się w wolnej Polsce, ale śmiem podejrzewać, że nawet z listami wysyłanymi za granice nie było tak łatwo.

  • po drugie, to jak to możliwe, że kobieta z małego miasteczka ( całkiem niedaleko ode mnie, swoją drogą; nawet tam kiedyś byłam) prowadzi tak interesujące życie. Po prostu zabito mi kołka, i już. Nie mam żadnej riposty.

Dopiero po jakimś czasie, przemyślawszy trochę całą sytuację, i własna na nią reakcję, doszłam do wniosku, że:

  • pierwsze primo, czasy, w jakich ta Pani pisała listy do gwiazd, prosząc o autografy, tak naprawdę znacznie ułatwiały całe przedsięwzięcie. Nie wiem na pewno, bo nigdy się tym nie zajmowałam, ale teraz nie jest tak łatwo uzyskać autograf od gwiazdy. Może jestem w błędzie, a może po prostu pesymistką, ale nie liczyłabym na żaden odzew ze strony ważnych osobistości. No chyba, że e-mailem, napisanym przez jakiegoś pomocnika specjalnie do tego celu zatrudnionego. Ewentualnie seryjne wysyłane reprodukcje zdjęć z podpisami; ale nigdy, przenigdy osobisty list z dedykacją. Po prostu mamy inne czasy.

  • po drugie, nasza bohaterka (choć przecież nie mogę wiedzieć na pewno) jest zwykłą kobietą, bez żadnych szczególnych wpływów, ale- to trzeba przyznać- ze szczególnym hobby. Bardzo trudno było mi uwierzyć, że są takie osoby, które wcale nie muszą szczęścia i fortuny, a jednak mają to coś. No nie, teraz to wyszłam na jakiegoś socjopatę, który w tym durnym łebku ubzdurał sobie, ze ludzie z prowincji są gorsi. A przecież sama żyję niemal na wsi. Niby wiem, iż ludzi wyjątkowych można znaleźć wszędzie- niezależnie od statusu społecznego i miejsca zamieszkania. Ale właśnie dlatego, że obracam się pośród zwykłych ludzi, wiem jak trudno jest znaleźć takiego rodzynka, który wybije się z tłumu. Sami pijacy, ciężko pracujący za marne pieniądze, bezrobotni; albo dorobkiewicze, chwalący się fura i komórą- oni tez są nudni. Ot, szara polska rzeczywistość.
Podsumowując moje wywody, doszłam do wniosku ze ludzie z duszą, takie "rodzynki", jednak istnieją- czasami bardzo blisko nas, nawet na odludziach. Tworzą alternatywną rzeczywistość, inny świat, do którego nie tak łatwo znaleźć klucz. "Rodzynki" dobrze się chowają, ale gdzieś tam jednak są. Trzeba tylko dobrze poszukać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skargi i zażalenia, ewentualnie pochwały i wskazówki- piszcie co chcecie, papier przyjmie wszystko.(Spamu nicht!!!) Za każdy komentarz uprzejmie dziękuję :)